Summum Ius Summa Iniuria

Lubelski sąd jakiego nie znacie

Rodzinnie na święta, czyli jak zamienić kijek na kijek.

2 Komentarze

Odbywające się w dniu dzisiejszym zgromadzenie SO skłania do powrotu do tematyki, z której blog wyrósł. Zgromadzenie to pierwszy szczebel na drabinie prowadzącej do zawodu sędziego. Tyle teorii, bo w praktyce drabinka ta zaczyna się przy urodzenie bądź zawiązaniu węzła małżeńskiego.

W ciągu ostatnich miesięcy pojawiło się tutaj kilka tekstów zwracających uwagę na kandydatury dwóch pań, żony wiceprezesa SR i córki sędzi SO, prezentowane przed ówczesnym zgromadzeniem. W zasadzie nikt nie miał wątpliwości kto wygra, ale sprawa nabrała nagle rozgłosu.

Kiedy ujawniliśmy, że ani małżonek ani rodzic, którzy jawnie zabiegali o poparcie dla swoich kandydatek, nie wyłączyli się od głosowania w ich sprawie, temat przebił się do tzw. obiegu publicznego (mainstreamu). Skończyło się to burzą medialną oraz dość niespodziewanym stanowiskiem KRS, które cytowaliśmy w jednym z artykułów.

Niestety, potem były wakacje, Amber Gold i sprawa konsekwencji premiowania rodziny została po raz kolejny zamieciona pod dywan. Z materią próbował jeszcze walczyć Jacek Czerniak (lubelski poseł), który w interpelacji o nr 8012 usiłował dowiedzieć się od Ministra Sprawiedliwości co się dalej ze sprawą dzieje. Historię korespondencji można znaleźć na stronie sejmowej. Oczywiście skończyło się jak zwykle albowiem do sprawy zaprzęgnięto Retorykę Ministerialną. I wprawdzie potraktowany nią raz poseł próbował jeszcze wrócić na pole walki, jednakże dawka zdrowego absurdu zaserwowana z drugiej rury na razie załatwiła sprawę.  Poseł RP poległ w tej sprawie równie stanowczo, co król Władysław na chwilę przed dowiedzeniem się, że dostanie przydomek Warneńczyk.

Tymczasem niektórzy odtrąbili połowiczny sukces. Wprawdzie ani sędzi Samulak ani sędziemu Obłozie włos z głowy nie spadł, jednakże dziecko i małżonka tym razem sędziami nie zostali. Nepotyzm został ukrócony, cieszcie się narody.

Otóż spieszymy poinformować, iż 23 października 2012 roku (tu przepraszamy za zwlekanie do dziś, ale data jest bardziej odpowiednia) w Pałacu Prezydenckim miała miejsce uroczystość wręczania nominacji sędziowskich. Niespodzianki nie było, wśród nominowanych nie znalazły się wymienione panie. Przyjrzyj się jednak drogi czytelniku liście mianowań w okręgu lubelskim. Patrz uważnie. Żeby było łatwiej, podpowiemy.

Czy wiecie kto dostał najbardziej lukratywny etat w całym konkursie – a więc etat w Sądzie Rejonowym Lublin Zachód w Lublinie? Przemysław Telenga, radca prawny, pracownik naukowy UMCS. I zupełniuśkim przypadkiem, prywatny i na własność mąż swojej żony. Która to żona Edyta Telenga, równie wielkim przypadkiem, również jest, tu niespodzianka 😉 sędzią tego samego Sądu Rejonowego, od niedawna udzielająca się we flagowym z punktu widzenia ministerstwa, esądzie.

Spójrzmy jednak dalej. Tak około 60 km od Lublina, gdzie znajduje się Sąd Rejonowy w Kraśniku. Na pewno już wiecie, że etat dostała tam Monika Ostrowska. Zgadnijcie, czy ma ona rodzinę w sądownictwie? 🙂 Aby się upewnić, przedzwońcie do Sądu Rejonowego w Białej Podlaskiej i poproście o rozmowę z przewodniczącym, do wyboru, I lub III wydziału.

Cóż za niespodzianka! Dwa etaty z ostatniego rozdania, zamiast trafić do dziecka sędziego i małżonka sędziego, trafiły do dziecka sędziego i małżonka sędziego. Najwyraźniej inaczej się nie da. Wygląda na to, że w tłumie kandydatów byli jedynie małżonkowie i dzieci. Dziwnym trafem, co by się na lubelszczyźnie nie działo, rodzinnie i miło być musi. Oczywiście, czasem jedna rodzina wyprzedzi inną, ale przecież nikomu się nie pali.

W końcu mamy następny, uczciwy i otwarty konkurs, w którym wszyscy kandydaci, bez względu na pokrewieństwo i powinowactwo, mają takie same szanse 😉

I startujemy właśnie dziś. Do biegu… Gotowi…

Written by myrialejean

2012/12/07 at 10:14 am

Powróżyć, kochanieńka?

15 Komentarzy

Tegoroczna jesień była gorącym okresem dla sądownictwa. Zupełnie niespodziewanie okazało się, że pewne rozwiązania w sądownictwie albo nie istnieją (mimo wieloletniego zapewniania, że jednak tak) albo też istnieją, ale działają równie dobrze, jak podwodne linie metra w Warszawie.

Tak się składa, że pod koniec wakacji prasa odkryła, że funkcjonowanie lubelskiego esądu jest, eufemistycznie rzecz ujmując, odległe od deklaracji składanych przez oficjeli przy różnych okazjach. Oczywiście Ministerstwo nie byłoby sobą gdyby nie postanowiło coś z tą sytuacją zrobić. Tym samym, w duchu opisanym w poprzednim artykule, na głównej stronie MS ukazało się (jak by inaczej) oświadczenie prezentujące jedynie słuszną prawdę: esąd działa, ma się świetnie, jest genialnie ale zamierzamy go i tak poprawiać. To, że kompletnie nie mamy o nim pojęcia, w żaden sposób nam nie przeszkodzi.

Mamy smutną satysfakcję, albowiem dwukrotnie trafiliśmy w dziesiątkę. Nie dalej jak miesiąc temu opublikowaliśmy artykuł (nawiązujący zresztą do wypowiedzi innego bloga) w którym bezczelnie nabijaliśmy się z ogłoszeń parafialnych publikowanych na głównej stronie MS. Jak widać komórka mająca tłumaczyć, że rzeczywistość ministerialna jest lepsza od znanej ogółowi rzeczywistości działa i ma się dobrze.

Drugie trafienie dotyczy istoty działania lubelskiego esądu. Przypomnijmy więc, że jeszcze w styczniu tego roku, w artykule „Nie będzie niczego” opisaliśmy dokładnie na czym polega problem z esądem. Zanim we wrześniu prasa dokonała odkrycia, że płynąc z Portugalii w kierunku Indii można potknąć się o dwa kontynenty, napisaliśmy:

„Problem w tym, że esąd, czyli wydział wydający wyłącznie nakazy zapłaty w postępowaniu upominawczym, to nie wydział ksiąg wieczystych. Jako osoba czysta, nie skażona prawniczą wiedzą, frontman MS może nie wiedzieć, że tak właściwie esąd powinno się nazywać “Sądem Honorowym”. Wynika to z centralnej zasady jego działania, to jest zasady Słowa Honoru. Spieszymy donieść, że WSZYSTKIE nakazy w esądzie są wydawane tylko dlatego, że referendarz wierzy powodowi na Słowo Honoru, iż ten pisze prawdę. A przynajmniej takie jest urzędowe domniemanie.
Esąd jest sądem tylko z nazwy, jako że żadnego sądzenia tutaj nie ma. Sądzenie oznacza bowiem rozpoznawanie wniosków dowodowych, a następnie ocenę dowodów w celu ustalenia stanu faktycznego. W EPU coś takiego nie istnieje, jako że dowody przed referendarza w ogóle nie docierają. Jedyne, co strona musi złożyć, to pozew, a więc jej własne oświadczenie, że pan X jest mu winien milion złotych. Referendarz musi uwierzyć, że to prawda. Musi też uwierzyć, że dowody, o których wspomina strona, rzeczywiście istnieją. Dowodów tych referendarz nie widzi na oczy, jako że system EPU nie przewiduje możliwości załączenia do pozwu czegokolwiek.

Podsumowując: do orzecznika w EPU dociera jedynie tekst pochodzący od powoda (a więc osoby mającej interes w konkretnym rozstrzygnięciu i nie mającej interesu w uczciwym traktowaniu pozwanego). Stąd też co i rusz okazuje się, że adres podany przez powoda zupełnie przypadkiem nie jest adresem pozwanego, co powoduje konieczność “odkręcania” postępowania, które już jest na etapie egzekucji. „

Wystarczyło całe 9 miesięcy (w sumie dość symbolicznie), aby sygnalizowany przez nas problem urósł i zaczął kopać w przysłowiowe krocze wszystkich praktyków.

Reakcja MS była natychmiastowa. Poważnym tekstem, podpisanym przez prof. dr a nawet hab. Jacka Gołaczyńskiego, Ministerstwo orzekło że pismaki się mylą, a system się podpicuje i będzie fajnie.

Popełniony na stronie MS tekst ukazuje w pełni indolencję autora, który będąc sędzią sądu apelacyjnego z Wrocławia nie ma zielonego pojęcia o wydawaniu nakazów zapłaty w postępowaniu upominawczym, a zwłaszcza już w wersji elektronicznej. Propozycje odnośnie wiejskiego tuningu mają się bowiem tak do rzeczywistości, jak oferta podkręcenia Poloneza do 500 koni mechanicznych za pomocą trzonka od szczotki i pilniczka.

Prawdziwym problemem postępowania elektronicznego, pozwolimy sobie to powtórzyć bo nie do wszystkich dociera, jest bowiem BRAK POSTĘPOWANIA DOWODOWEGO. Genialni projektanci systemu nie przewidzieli bowiem możliwości (czy raczej, jak się okazuje, konieczności) dodawania do pozwu zeskanowanych załączników. Kompletną bzdurą jest więc pisanie, że podnoszone problemy pojawiają się nie tylko w postępowaniu elektronicznym.

O ile w postępowaniu „papierowym” orzecznik ma możliwość stwierdzenia, że roszczenie jest bezzasadne albo że przytoczone okoliczności budzą wątpliwości po lekturze załączonych do pozwu dokumentów, o tyle w elektronicznym postępowaniu coś takiego w ogóle nie jest możliwe. Jako osoba, która zna nakazy jedynie teoretycznie, szanowny podsekretarz nie wie, że to na podstawie załączników orzekający może ocenić, na ile okoliczności sprawy budzą wątpliwości. W postępowaniu elektronicznym nie ma czegoś takiego, zaś orzecznik musi wierzyć na słowo powodowi, że dowody w ogóle istnieją.

Tu właśnie najdobitniej ujawnia się głupota twórców procedury w sprawie esądu. Mając zrobiony wadliwy system, który nie potrafi obsłużyć normalnego postępowania, zdecydowali się na likwidację tych wymagań, których informatycy nie dali rady wdrożyć. Robiąc to nie zabezpieczyli jednak właściwego toku postępowania. Dając powodowi dużo większe uprawnienia, nie nałożyli na niego jakichkolwiek obowiązków, nie wprowadzili konsekwencji za podanie danych fałszywych. Tuning systemu nie pomoże, skoro w dalszym ciągu można będzie bezkarnie nakarmić tenże system fałszywką a potem wykręcić się sianem.

Co byśmy nie robili, stara zasada „garbage in – garbage out” i tak będzie dopadać praktyków, nawet po n-tym malowaniu lakieru. Konstrukcja esądu jest bowiem taka, że można:

1) wnieść pozew podając nieistniejące okoliczności i powołując się na nieistniejące dokumenty,
2) podając przy tym adres kompletnie z sufitu,

a następnie

3) po uzyskaniu nakazu zapłaty pójść do komornika i zabrać pozwanemu pieniądze, a jeśli sprawa się wyda
4) wystarczy że nie uzupełnimy pozwu nie doręczając dokumentów – i postępowanie się samo umorzy.

Dopóki więc wnoszący pozwy do esądu nie będą obciążeni dodatkową odpowiedzialnością karną za podawanie nieistniejących okoliczności, opieranie się na nieistniejących dokumentach czy też wskazywanie nieaktualnego adresu pozwanego (przy czym aktualny spada im z nieba zawsze w dzień po nadaniu klauzuli wykonalności), problem będzie wracał co kilka tygodni.

Oczywiście powyższe jest nie do zrealizowania, albowiem godziłoby w perfekcję lubelskiego esądu, a co za tym idzie w „ałtorytet” osób za nim stojących. W ramach poprawki systemu sugerujemy więc zakupienie kryształowych kul podłączanych przez USB do komputerów referendarzy z esądu oraz wprowadzenie szkoleń z jasnowidzenia do programu Hogwartu. W wersji oszędnościowej zawsze można uciec się do wróżenia z fusów, w końcu pijący herbatę znajdzie się zawsze. Przy czym chcemy się zareklamować, że możemy takie szkolenia poprowadzić. Jak widać po naszych tekstach, przewidywanie przyszłości całkiem nieźle nam idzie.

Written by myrialejean

2012/11/23 at 10:35 am

Napisane w Uncategorized

eMeS.Watch patrzy!

leave a comment »

I uczy się erystyki.

Jak już wspomnieliśmy w poprzednim wpisie, rośnie nam konkurencja 😉

2 września bieżącego roku, pod adresem emeswatch.blogspot.com zadebiutował blog eMeS.watch. Autorka bloga (jeżeli tu się pomyliliśmy prosimy o korekte w komentarzach, będziemy publikować sprostowanie) postanowiła rozszerzyć dywersyjno – terrorystyczną działalność, jaką już od jakiegoś czasu prowadziła na portalu facebook. Ponieważ wzięła na widelec ministerstwo, w ciągu miesiąca zaliczyła większą ilość publikacji, niż nasz blog w dwa lata.

Na eMeS.watch warto zajrzeć przede wszystkim dlatego, że blog ten analizuje powszechnie dostępne (bądź też udostępniane na wniosek) dane, punktując wpadki, głupoty oraz propagandowe bzdury mocniej i lepiej, niż Witalij Kliczko Adamka w ubiegłym roku.

W jednym z ostatnich wpisów „PIASKOWNICA, CZYLI SZTUKA PROWADZENIA SPORÓW MINISTERSTWA SPRAWIEDLIWOŚCI „ blog pastwi się nad porażającymi profesjonalizmem odpowiedziami Ministerstwa Sprawiedliwości. Strona internetowa Ministerstwa jednego z krajów UE służy bowiem, zdaniem jej autorów, nie do pozyskiwania informacji o wymiarze sprawiedliwości, a jako tuba propagandowa. Dlatego więc pierwszą rzeczą jaka się na niej ukazuje, są ogłoszenia parafialne, znalezienie zaś istotnych danych wiąże się z dłuższym kopaniem. Ogłoszenia zazwyczaj sprowadzają się albo do mówienia, że deszcz pada do góry albo też, w co bije nasza konkurencja, do polemizowania z tymi, co twierdzą, że jednak pada do dołu. Zazwyczaj metodą twierdzenia, że przecież u nas Syjoniści biją Murzynów, a pod Grunwaldem nasi walczyli za wolność naszą i waszą.

Polecamy zresztą następujący eksperyment: przeczytajcie sobie kilka – kilkanaście odpowiedzi MS , a potem obejrzyjcie ten film.

Prawda, że ta sama metoda?

Chcieliśmy jednak zauważyć, że to, co zauważyła konkurencja, to nihil novi. Prawa autorskie do metody posiadają bowiem sędziowie z lubelskiego Sądu Okręgowego.

17 grudnia 2010 roku opublikowaliśmy informację, iż prezes Wojtaszek był uprzejmy dokonać czynu polegającego na przyjęciu do pracy asystentów sędziów bez jakiegokolwiek konkursu. Stało się tak pomimo tego, że konkursy takie były obowiązkowe (https://summumius.wordpress.com/2010/12/17/creative-asystent/). Krótko mówiąc – prezes dla własnej wygody uchylił sobie ustawę.

Z uwagi na to, że dużo ciekawszym tematem dla prasy był wtedy organizowany przez ówczesnego prezesa Tchórzewskiego „nabór do sądu rodzinnego”, sprawa nie zyskała rozgłosu, nawet pomimo faktu, iż wśród awansowanych znalazła się przypadkiem synowa jednego z sędziów.

Komuś jednak musiały zadrżeć kolana, jako iż niebawem z pomocą Wojtaszkowi przyszedł jego kolega, sędzia Pietraszko z Sądu Apelacyjnego, wówczas już dyrektor lubelskiego Hogwartu. W tekście, który opublikowaliśmy 10 stycznia 2011 roku, opisaliśmy stworzoną przez KSSiP dokumentację, opublikowaną zresztą na stronach Szkoły. Dokumentacja ta, co można byłe wówczas samemu sprawdzić, fałszywie poświadczała, że konkurs się jednak odbył (https://summumius.wordpress.com/2011/01/10/virtual-reality/).

Sprawa ta była oczywista. Nasze rewelacje można było zweryfikować po prostu klikając w podane w artykule linki, prowadzące do dokumentacji wytworzonej właśnie przez SO i KSSiP, które to niechcący ukręciły bat same na siebie. Musiało to zresztą zrobić pół Polski, bo zanim dokumentacja w tajemniczy sposób zniknęła ze strony, sprawą zajęły się ogólnopolskie gazety.

I wtedy właśnie zaczęto testować metodę, którą teraz stosuje MS (czyżby wykupili franczyzę?). Otóż rzecznik lubelskiego Sądu Okręgowego stanął ponad dosyć niewygodną dokumentacją i stwierdził, że blog nie pisze prawdy, komunikat był nieprecyzyjny, a poza tym to nie można zostać asystentem bez konkursu. Oczywiście należy się zgodzić z tym, że nie można, co nie zmieniało faktu, że lubelski SO właśnie tak pozyskał nowych pracowników.

Jak widać logika dosyć często pada ofiarą wyjaśnień prominentów polskiego sądownictwa. Nikomu to w zasadzie nie przeszkadza, bo przecież nie o prawdę czy prowadzenie sądów zgodnie z prawem tu chodzi. W tym miejscu warto zauważyć, że nie ma co oburzać się na Gowina o to, co powiedział na temat szanowania przepisów. Te są bowiem od lat olewane przez sędziów we wszystkich instancjach i do tej pory nikomu to nie przeszkadzało. Obserwując falę oburzenia, jaka przewaliła się przez media po wypowiedzi frontmana nie przypominamy sobie, aby coś podobnego miało miejsce po ujawnieniu przez nas wyżej wspomnianych nieprawidłowości w wykonaniu prezesa Wojtaszka i ekipy. A mówimy tylko o asystentach, bo ustawianie nominacji referendarskich przez lubelski SO to temat rzeka.

Ciekawi tylko jesteśmy kiedy w ogłoszeniach parafialnych MS zaczną znajdować się odpowiedzi na zarzuty blogów?

Written by myrialejean

2012/10/27 at 7:39 am

Himalaje hipokryzji

leave a comment »

Wunderkind lubelskiego sądownictwa powróciło tym razem w roli komentatora. Jacek Czaja, którego tak rzewnie żegnaliśmy na łamach naszego bloga, najwyraźniej ma zbyt mało pracy w ramch swojego referatu (co zresztą nie dziwi).

Po zadziwiającym (choć tylko osoby nie związane z sądownictwem) awansie do Naczelnego Sądu Administracyjnego, były podsekretarz stanu nie może sobie znaleźć miejsca z dala od kamer. Warto w tym miejscu przypomnieć, że awans z lubelskiego WSA do NSA nie wynikał ze świetnego dorobku orzeczniczego, jak to winno mieć miejsce. Jacek Czaja poszedł do NSA ponieważ, oględnie mówiąc, wylano go z Ministerstwa Sprawiedliwości. Obyczaj jest jednak święty, stąd też aby tradycji stało się zadość, delegowany sędzia nie powrócił na pierwotne stanowisko. W zamian za to dostał „kopniaka” do wyższej instancji.

W tym miejscu rodzi się pytanie, istotne zwłaszcza w kontekście odkrycia w Gdańsku, iż niektórzy sędziowie nie do końca rozumieją pojęcie niezawisłości: dlaczego osobę, która przez kilka lat ślepo i wbrew elementarnej wiedzy prawniczej, posłusznie wykonywała polecenia służbowe, przeniesiono do Naczelnego Sądu Administracyjnego – a więc swoistego Sądu Najwyższego do spraw administracyjnych? Czy serio będziemy się oszukiwać, że osoba nauczona słuchać poleceń zwierzchników rozumie jeszcze pojęcie niezawisłości? Czy możemy mieć pewność, że gdyby zadzwonił do niego asystent asystenta asystenta asystenta sekretarki premiera (w rzeczywistości bezrobotny wannabe dziennikarz skandalista), mając wizję powrotu do polityki, oprze się on sugestiom co do terminu czy sposobu załatwienia sprawy? Czy aktywny polityk, a takim był Czaja, powinien w ogóle sądzić? Mamy przecież regulacje, które wymagają od sędziego gwarancji bezstronności, których Jacek Czaja, nie oszukujmy się, już nie spełnia.

Gdyby nawet pominąć te wątpliwości, problem z Jackiem Czają jako sędzią (nawet WSA) pojawia się też w innym miejscu.

Opublikowany w Rzeczpospolitej artykuł to Himalaje hipokryzji. Do dialogu i poszanowania prawa nawołuje bowiem osoba, która programowo była głucha na wszelkie uwagi, zaś szanowała przepisy w stopniu takim samym, jak chuligan rzucający wyłamanym krzesełkiem na meczu. Artykuł ten porównać można do sytuacji, w której koncern BP rozpocząłby kampanię w celu wprowadzenia przez konkurencję wyższych standardów bezpieczeństwa na platformach wiertniczych w Zatoce Meksykańskiej.

Z całą powagą należy podkreślić, iż Jacek Czaja był właśnie takim politycznym chuliganem. Będąc sędzią, a więc osobą mającą (podobno) szczególną świadomość prawną, lekceważył przepisy nagminnie i bezceremonialnie. Lista jego wpadek jest dłuższa, niż pasek od spodni dla Grycanki. Tym samym należy postawić pytanie: czy osoba, która wielokrotnie lekceważyła przepisy konstytucji oraz innych ustaw w dalszym ciągu daje rękojmię właściwego pełnienia funkcji sędziego? Czy jest to osoba, o której można stwierdzić, że jest przydatna do zawodu, skoro albo nie zna, albo też woli nie stosować, przepisów które jej nie pasują? Czy tak jawne lekceważenie prawa, jakim wykazywał się sędzia Czaja, nie powinno raczej stanowić podstawy do usunięcia go z zawodu zamiast awansowania do najwyższego szczebla sądownictwa?

Pytanie jest o tyle zasadne, że przecież Jacek Czaja przez cały czas pracy w MS był sędzią, a więc miał obowiązek zachowania godnego sędziego i postępowania zgodnie ze złożonym ślubowaniem. Skoro wspominaną już na blogu sędzię Z. można było usunąć z zawodu za świńskie smsy, to czy w zawodzie powinien pozostać sędzia, który otwarcie naruszał konstytucję?

W tym miejscu odsyłamy czytelników do konkurencji 😉 w postaci bloga eMeS.Watch (http://emeswatch.blogspot.com/) . W artykule pod wiele mówiącym tytułem „Zapomniał wół jak cielęciem był, czyli czemu czasami warto podarować sobie splendor” (http://emeswatch.blogspot.com/2012/10/zapomnia-wo-jak-cieleciem-by-czyli.html) autorka trafnie acz boleśnie wypunktowała wtopy, jakie zaliczył Jacek Czaja.

Skoro więc takie osoby nadal znajdują miejsce w bezmiarze niesprawiedliwości wymiarze sprawiedliwości, a jeszcze są awansowane na najwyższe stanowiska, to nie ma się co dziwić, że tak jak przy okazji Amber Gold, będą wypływały kwiatki w postaci osób, które nigdy nie powinny sądzić.

Swoją drogą ciekawe jak długo na stanowisku minstra statystyki pociągnie jeszcze Jarosław Gowin. Artykuł, jak by nie patrzeć, stanowi bowiem wyraz buntu Dworu Sędziowskiego z ministerstwa. A warto pamiętać, że oni tam byli przed Gowinem i zadbają, żeby być długo po nim. Frontmanów można zmieniać, zaplecze zawsze jest to samo.

Written by myrialejean

2012/10/20 at 8:28 am

Napisane w Uncategorized

Koniec Bizancjum, czyli reforma reformy.

with one comment

W Rzeczpospolitej z 14 września bieżącego roku opublikowano wywiad z obecnym frontmanem MS, Jarosławem Gowinem.

Oczywiście frontman nie byłby sobą, gdyby w rozmowie nie padły liczne bon moty czy lapsusy. I tak frontman błysnął myślą, iż „Jak sądy rejonowe mają funkcjonować sprawnie, skoro połowa sędziów to funkcyjni? Chcę ukrócić to Bizancjum.”

Pierwszy komentarz, jaki przychodzi do głowy każdej sensownej osobie która, w przeciwieństwie do frontmana i załogi Ministerstwa Statystyki Sprawiedliwości, pracuje w sądzie, da się zilustrować jednym obrazem (wartym więcej, niż tysiąc słów):

Rewelacje te zbiegają się z  podaną w ostatni weekend informacją że likwidowało się będzie sądy poniżej 9 sędziów. Te, które mają 10 mają się ostać.

W tym miejscu należy postawić interesujące pytanie: dlaczego? Dlaczego nagle sądy mające 10 sędziów stały się efektywne, kiedy od dłuższego czasu słychać, że były nieefektywne? Mamy rozumieć, że nagle sądy te wzięły się do roboty i fedrując po godzinach wyrobiły 200% normy, natomiast lenistwo nadal panuje w dziewięcioosobowych i mniejszych?

Reforma reformy obnaża w tym miejscu swoje oderwanie od rzeczywistości. Przygotowując główną reformę nikt tak naprawdę nie dokonywał jakiejkolwiek rzetelnej analizy potrzeb i braków sądownictwa. Wymyślono, że będzie się likwidować, potrzeba więc było jakiegoś kryterium. Padło na 10 bo to jest dobra liczba, ładnie kojarząca się, okrągła i w ogóle fajna. Jest top 10 przebojów, najbardziej poszukiwana 10, 10 klasycznych filmów itp itd. Wyobrażacie sobie Mojżesza schodzącego z góry z tekstem „Hej, wyobraźcie sobie, spotkałem Jahwe i dał mi 9 przykazań”? Prawdopodobnie wróciłby do Egiptu zapakowany w paczkę adresowaną do faraona.

Tak więc 10 to ugruntowana w naszej kulturze liczba, która nie powoduje zadawania pytań. Postanowiono z niej skorzystac również tym razem, aby nie wydało się, że założenia reformy po prostu ściągnięto z sufitu. Na to jednak wskazuje bezproblemowe zejście z granicy 10 do 9 sędziów. Jakie merytoryczne argumenty za tym stoją? Bo takie rzeczy, jak przejście PSL do koalicyjnej opozycji można pominąć. Albo mamy wyliczenia z których wychodzi, że koszty i czas rozpoznawania spraw przy takiej a takiej a takiej ilości sędziów wynoszą tyle i tyle, albo zapomnijmy o opowiadaniu o oszczędnościach – bo równie dobrze można po prostu przemnożyć ilość kafelków w pionie przez ilość kafelków w poziomie na losowej ścianie losowej łazienki ministerstwa.

Gdyby wyliczenia istniały, to żadne negocjowanie z 10 na 9 nie miałoby miejsca, bo w takiej sytuacji koszty reformy (liczone jako wydatki na reformę w odniesieniu do oszczędności z powodu jej wprowadzenia) diametralnie się podnoszą. Nam za to opowiadano, że reforma, jako wyliczona z aptekarską dokładnością, jest niezbędna jak broń chemiczna Saddamowi.

No i jeszcze drugie pytanie: dlaczego automatycznie kasowane są WSZYSTKIE sądy poniżej 9 (wcześniej 10) sędziów, niezależnie od obciążenia, ilości spraw i pozostałych czynników (oczywiście wyjąwszy bzdurne argumenty, że to centra kultury, że podnoszą rangę miejscowości i tak dalej)? Co więcej, czemu inne sądy mające 11 sędziów (obecnie też 10) mimo wszystko się ostaną mimo, że statystycznie pracują mniej, niż niektóre likwidowane?

W konsekwencji, ale do tego już się przyzwyczailiśmy, reforma staje się celem samym w sobie. Jak zapowiedzieliśmy, to zreformujemy, choćby nie miało to celu i wyszło drożej. Ale reforma będzie. Bo tak powiedzieliśmy, a jak sędziowie-urzędnicy ministerstwa mówią, to mówią. A reformować trzeba, bo nie będzie pracy w ministerstwie.

Obecny frontman MS jest o tyle ciekawą osobą, że kompletnie nie zna się na tym, o czym mówi – w związku z tym musi polegać na doradcach, czyli naszych ulubionych sędziach delegowanych. Tutaj pojawia się pytanie: czy oni opowiadają tak straszliwe dyrdymały, celowo pakując Gowina na pole minowe, czy też są już tak bardzo oderwani? Oczywiście rozwiązanie pośrednie jest również jak najbardziej dopuszczalne.

Każdy bowiem, kto kiedykolwiek był w małym sądzie, wie, że sędziowie funkcyjni jednocześnie pracują jako sędziowie liniowi, co w dużych sądach się nie zdarza. W małym sądzie prezes sądu (a także wice, który przy okazji jest przewodniczącym wydziału) ma normalną wokandę, co najwyżej sądzi jeden dzień w tygodniu mniej, niż pozostali. Inaczej jest w sądach większych, gdzie prezesi i wiceprezesi zajmują się tylko prezesowaniem, czyli produkowaniem i pompowaniem statystyki.

Wyzwaniem godnym radzieckich matematyków jest tutaj, wielokrotnie wspominany, podział Sądu Rejonowego w Lublinie. Po podziale mamy bowiem dwóch prezesów i czterech wiceprezesów zarządzających tym samym sądem. Tyle, że w efekcie w Lublinie sądzi 3 sędziów mniej, jako że szefostwo wokand nie ma (albo ma w znaczeniu czysto statystycznym). Niby sądy należy łączyć, a nasz podzielili. Plan wymyśliła ta sama ekipa w oparciu o te same założenia.

Mamy więc łącznie na sam Lublin 6 etatów mniej – czyli tyle, mniej więcej, ile zyskamy” po reformie dla całego okręgu. Wracamy więc do punktu zero, sprzed 2010. Dodatkowo pojawia się tutaj pytanie: skoro z „dużego” Lublina, zrobiono dwa mniejsze, to po co każdy z prezesów ma tyle samo zastępców, ile miał prezes jednego sądu? Przecież jest mniej do zarządzania.

Tymczasem obaj prezesi, cywiliści, dostali po zastępcy – karniście i po drugim, właśnie cywiliście. Ci z kolei „wiszą” na stanie swoich wydziałów, chociaż nie orzekają, tylko radośnie zajmują się statystyką. Jak się okazuje, nie jest to marnotrawstwo etatów, w przeciwieństwie do prezesa małego sądu, regularnie chodzącego na wokandy i piszącego w weekendy uzasadnienia.

Bizancjum w sądownictwie jednakowoż istnieje. Frontman ma je przed nosem, albowiem cały jego dwór, złożony z licznych sędziów, którzy nie zajmują się sądzeniem, a jedynie polityką, reformowaniem reform, a następnie opracowywwaniem założeń kolejnych reform dążących w przeciwnym kierunku („małe sądy będziemy rozwiązywać, duże sądy będziemy dzielić”) idealnie wpisuje się w to określenie. Nie ma jednak co liczyć na to, że sędziowie delegowani sami się zreformują i albo zajmą się sądzeniem, albo zwolnią etaty sędziowskie i przejdą na etaty urzędnicze, zrzekając się funkcji.

Written by myrialejean

2012/10/08 at 11:07 am

Napisane w Uncategorized

Bursztynek, bursztynek – choć nie znaleziony na plaży ;)

2 Komentarze

Tematem wakacji niewątpliwie stała się sprawa Amber Gold. Jest to ciekawy kazus, jako że ilustruje pewne problemy, które „doły” sądownictwa uwierają od dawna. „Góra” – czyli kochani sędziowie z MS i inni urzędnicy – z problemami tymi walczy, najczęściej udowandniają, że ich nie ma, zajmując się przy tym rozporządzeniem o właściwej długości sznurków na mopie.

Sprawa Amber Gold spowodowała także wysyp ekspertów od wymiaru sprawiedliwości, którzy produkują się w prasie na lewo i prawo, dzieląc się swoimi przemyśleniami. Ciekawe jest też to, że owe owoce rozumu są równie wiarygodne, co lipcowe obietnice Amber Gold, iż pieniądze są inwestowane złoto a każdy inwestor dostanie wkład z procentem.

W ostatnim tygodniu geniuszem popisał się poseł Ryszard Kalisz, niegdyś ponoć adwokat, co sam lubi podkreślać. Jest w tym tyle samo prawdy co w stwierdzeniu, że osiemdziesięcioletni impotent jest bogiem seksu, bo jedynie 50 lat temu udało mu się zaciągnąć do łóżka sąsiadkę, która potem z rozpaczy wstąpiła do zakonu. Pan poseł nie prowadzi od lat praktyki, w związku z czym jest na bieżąco jeszcze z kodeksem karnym z 1969, choć to akurat można powiedzieć również o części obecnie praktykujących adwokatów.

Gwiazda palestry była uprzejma byłysnąć intelektem w wywiadzie dla Gazety Wyborczej, gdzie za błędy obarczył „System”.

„Z powodu mnogości studentów i czasami niezbyt dobrej kadry obniżył się poziom szkolenia na wydziałach prawa. Reformy aplikacji do zawodów prawniczych, które wprowadził Zbigniew Ziobro, doprowadziły do tego, że obniżył się też poziom tych aplikacji.(…) wybierane są osoby, które nie prezentują należytego poziomu. ”

Powyższa wypowiedź dowodzi żenującej ignorancji posła Kalisza, a także dowodem faktu, że do palestry, a następnie sejmu, musiał istnieć jakiś mechanizm selekcji negatywnej. Niewątpliwie też można dostrzec związek przyczynowy między brakiem ruchu na świeżym powietrzu a, dyplomatycznie mówiąc, jasnością rozumowania. Krótko mówiąc, zastępowanie komórek mózgowych komórkami tłuszczowymi nie wychodzi na dobre.

Oczywiście rozumiemy, że Kalisza boli Ziobro, bo to konkurencja polityczna. Rozumiemy tez, że Kalisza i kolegów z palestry zabolała likwidacja systemu rodzinnego naboru, zastąpiona obecnie przez kompletnie niemiarodajne testy. Testy są głupie, bo nie przewidują punktacji za posiadanie w rodzinie adwokatów, sędziów, prokuratorów czy też wpływowych profesorów lokalnego uniwersytetu.

Kłopot w tym, że Kalisz komentując (rzekome czy rzeczywiste) słabości systemu prokuratorskiego i sądowego, doczepia do tego reformę adwokatury, co pozostaje ze sobą w takim samym związku, jak lądowanie łazika na Marsie ze złapanym za jazdę po piwie na rowerze panu Józefie z Marysina.

Otóż spieszymy donieść, że kadry, które mogły nafikać w sprawie Amber Gold, trafiły do Systemu po odbyciu aplikacji sędziowskiej bądź prokuratorskiej, których akurat Ziobro nie reformował. Co prawdopodobne, sędziowie którzy w tej sprawie nawinęli się pod celownik, prawdopodobnie mogli dostać nominację od prezydenta Kwaśniewskiego, a więc szefa Kalisza.

Nie wiadomo też jaki związek miało przejęcie przez Ministerstwo Sprawiedliwości naboru na aplikację adwokacką (prowadzoną potem przez adwokaturę) z poziomem na aplikacji sędziowskiej (prowadzonej przez lokalny sąd apelacyjny). Jedno jest pewne: aplikacja sędziowska i prokuratorska została zreformowana już po odejściu Ziobry. Jeszcze bowiem w 2007 roku, o czym geniusz palestry może nie wiedzieć, Ministerstwo Statystyki organizowało (ostatni, jak się okazało) nabór na „sądówkę”. Sposób kształcenia kadr sądownictwa i prokuratury został chwalebnie zreformowany w 2008 roku, a więc już pod obecnymi rządami. Stwierdzono wtedy, że aplikację w sądach apelacyjnych prowadzili zapewne jacyś beznadziejni idioci. Tylko bowiem takie założenie usprawiedliwiać mogło kompletną likwidację aplikacji i zastąpieniem jej centralnym szkoleniem, prowadzonym przez szkołę mającą co najmniej dwie siedziby, przy czym żadnej w centrum kraju. Tezę o głupich wykładowcach wspiera także fakt, że szanowne Ministerstwo zupełnie na poważnie przygotowało nowelizację, która pozbawiała absolwentow aplikacji sędziowskiej prawa do wykonywania zawodu sędziego – wszystkich bez wyjątku.

Był jednak jeden aspekt reformy adwokatury, który pośrednio wpływał na sądy, ale to już temat na następny artykuł.

Tymczasem posłowi Kaliszowi życzymy przejścia na dietę. Nie chodzi tutaj już nawet o względy estetyczne, ale niewątpliwie niezdrowy tryb życia odbija się na jego sprawności intelektualnej. Na dłuższą metę może to być niezdrowe, bo w pewnym momencie koledzy adwokaci, którym narobił właśnie wsi i obciachu, mogą przestać się do niego przyznawać.

Witamy po wakacjach 🙂

Written by myrialejean

2012/09/05 at 4:45 pm

Napisane w Uncategorized

Krajowa Rada Sądownictwa o „sądach rodzinnych”

2 Komentarze

Wypada odnotować ciekawe stanowisko, jakie Krajowa Rada Sądownictwa zajęła miesiąc temu w jednej ze swoich uchwał. Rada, grono o olbrzymim autorytecie w środowisku, pozwoliła sobie na taką oto dygresję w trakcie głosowań nad kandydatami na sędziów:

„Krajowa Rada Sądownictwa z niepokojem stwierdza, że w niektórych postępowaniach
dotyczących powołania na urząd sędziego lub obsadzenia wolnego stanowiska sędziowskiego
(procedurach nominacyjnych) dochodzi do sytuacji, które mogą być potraktowane jako
naruszenie zasad etyki zawodowej sędziów, a nawet uchybienie godności urzędu sędziego.
Odnosi się to do procedur nominacyjnych, w których na wolne stanowisko
sędziowskie kandyduje członek najbliższej rodziny sędziego będącego członkiem Kolegium
Sądu Okręgowego. Zasady etyki zawodowej sędziów wymagają, aby w takiej sytuacji
członek Kolegium nie brał udziału w głosowaniu dotyczącym obsadzenia wolnego
stanowiska sędziowskiego, na które kandyduje członek jego najbliższej rodziny,
a co najmniej powstrzymał się od głosowania. To samo dotyczy głosowania podczas
Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Okręgowego.
Sędzia, którego najbliższy członek rodziny kandyduje na wolne stanowisko
sędziowskie, nie powinien również sporządzać oceny kwalifikacyjnej innych kandydatów
aspirujących do tego samego stanowiska ogłoszonego w tym samym Monitorze Polskim.
Należy również podkreślić, że poczynając od 28 marca 2012 r., zgodnie z art. 57a § 2 i 3
Prawa o ustroju sądów powszechnych, oceny kwalifikacji żadnego z kandydatów nie może
dokonywać sędzia wizytator, będący małżonkiem, krewnym albo powinowatym kandydata
lub pozostający z kandydatem w takim stosunku prawnym lub faktycznym, że może to budzić
uzasadnione wątpliwości co do bezstronności sędziego wizytatora.
Należy przypomnieć, że zgodnie ze zbiorem zasad etyki zawodowej sędziów, sędzia
powinien zawsze kierować się zasadami uczciwości, godności, honoru, poczuciem obowiązku
oraz przestrzegać dobrych obyczajów (§ 2). Sędziemu nie wolno wykorzystywać swego
statusu i prestiżu sprawowanego urzędu w celu wspierania interesu własnego lub innych osób
(§ 3). Branie udziału w głosowaniu nad kandydaturą członka najbliższej rodziny podczas
posiedzenia Kolegium Sądu Okręgowego opiniującego kandydatów do objęcia urzędu
sędziego lub obsadzenia wolnego stanowiska sędziowskiego oraz sporządzenia oceny
kwalifikacyjnej jego kontrkandydatów stanowi naruszenie przytoczonych zasad etycznego
zachowania.

Ponieważ nie gra się po Nirvanie, pozwolimy sobie tylko na jeden komentarz, nawiązujący do ostatniego postu: Rzeczniku Dyscyplinarny, czekamy co zrobisz ze sprawą. Anonimowych blogerów można przecież ignorować ingerować , ale Krajowej Rady Sądownictwa już nie wypada.

Uchwała KRS z 8 maja 2012 roku dostępna jest tutaj:

Kliknij, aby uzyskać dostęp 201246.pdf

Written by myrialejean

2012/06/13 at 1:27 pm

O Trudney y Pożyteczney Sztuce Cedzenia Komarów

3 Komentarze

 

No i doczekaliśmy się wreszcie reakcji rzecznika dyscyplinarnego.

Żeby nie było, że nic się nie dzieje, że w apelacji bezhołowie, sędzia Wójcik tupnął nogą i zabrał się za sprawę sędzi Z. z Białej Podlaskiej. Wbrew wszelkim zasadom rachunku prawdopodobieństwa, to rzadkie zdarzenie zakończyło się jeszcze rzadszym skutkiem. Słuszny gniew został podzielony przez sąd dyscyplinarny i sędzię Z. usunięto z zawodu. Oczywiście nieprawomocnie, jako że sędzia ma jeszcze prawo do odwołania.

Zastanawiamy się w tym miejscu, czy ktoś przypadkiem nie zaliczył kilku uderzeń z baranka o podłogę. Ze sprawy o konkretne nic, bo dotyczącej prywatnych esemesów dwóch panienek, które biły się o faceta, że tylko kiślu brakowało, zrobiono aferę zakończoną usunięciem z zawodu – a więc karą zarezerwowaną dla najpoważniejszych wykroczeń przeciw prawu.

Jak trzeźwo zauważyła prasa, choć faktów tych jakoś nikt nie powiązał (mimo obecności w tym samym artykule), notorycznie zalana sędzia z Krasnegostawu doczekała się jedynie przeniesienia na inne miejsce sprawowania urzędu. Widocznie sąd dyscyplinarny uważa, że poza Krasnymstawem sklepów monopolowych już nie ma, stąd sędzi nie będzie chciało się jeździć po towar taki kawał. Będzie więc trzeźwa w pracy, o ile po drodze do niej nie wpadnie na piwko.

Tutaj pojawia się nam ciekawe zagadnienie: co gorzej wpływa na autorytet wymiaru sprawiedliwości: sędzia, której prywatnie zdarzy się wysłać świńskiego esemesa, o czym nikt prócz adresata nie będzie zresztą wiedział, czy sędzia, która nawalona jak odrzutowiec, kompromituje wymiar sprawiedliwości na oczach kolegów, pracowników, stron i publiczności?

Przypomnijmy też, że sędzia, który zarządził wykonanie, wykonanej już, kary pozbawienia wolności, też nadal pracuje sobie w zawodzie, bo to wszystko była wina asystenta i nie mówmy więcej o sprawie, bo to krępujące. Stąd też pewne wrażenie dysproporcji wali po oczach,żeby napisać delikatnie.

My jednak nie o tym.

Skoro rzecznik dyscyplinarny czuje się w obowiązku zajmować taką sprawą, chcieliśmy się go zapytać dlaczego, jak do tej, pory włos z głowy nie spadł bohaterom naszych wpisów? Czyżby rzecznik ścigał tylko tych, którzy nie mają znajomości i na pewno się nie odgryzą, jednocześnie trzęsąc portkami przed osobami odpowiednio ustosunkowanymi?

Aby rzecznikowi ułatwić pracę, wymieńmy od ręki kilka osób.

Czy Pan Rzecznik zamierza wszcząć postępowanie w sprawie prezesa SO Krzysztofa Wojtaszka, w związku z daleko idącymi wątpliwościami w kwestii obsadzania etatów referendarskich? Czy doczekamy się postępowania odnośnie obsadzenia poza konkursem (obligatoryjnym!) stanowisk asystentów sędziów? W końcu, jak by nie patrzeć, doszło do złamania wprost ustawy o ustroju sądów powszechnych, a więc zdarzenia o dużym ciężarze gatunkowym.

Chcemy też zapytać, czy godności sędziego nie narusza zachowanie Artura Ozimka, który publicznie kłamał w sprawie naboru twierdząc, iż „nie można zostać asystentem, nie przechodząc procedury konkursowej”? Co więcej, czy takie działanie nie jest dużo bardziej szkodliwe społecznie, niż prywatne esemesy?

Warto zainteresować się też sędzią Pietraszko, kolegą z pracy sędziego Wójcika. Instytucja, którą obecnie kieruje sędzia Pietraszko, wysmażyła śliczny raport potwierdzający, że konkursy jak najbardziej się odbyły, choć nie bardzo wiadomo z kim i kiedy. Kiedy sprawa wydała się w blogu i rozlała po prasie, raport zniknął ze strony szkoły, jakby nigdy nic. Pietraszce udało się też wywołać międzynarodowy skandal, kiedy podpisał umowę o współpracy ze zbrodniczym reżimem, a potem pochwalił się tym radośnie na stronie szkoły.

Włos z głowy nie spadł sędziemu Tchórzewskiemu, byłemu prezesowi Sądu Rejonowego w Lublinie, obecnie awansowanemu do Sądu Okręgowego. Rozumiemy, że organizowanie ustawianych naborów, w których wygrywają dzieci sędziów i zarządzających sądem, w żaden sposób nie kłóci się z etyką sędziowską.

Za nabór nie są także, najwyraźniej odpowiedzialni, ówcześni wiceprezesi, a obecni prezesi obu lubelskich sądów, sędziowie Żuk i Wolski. Oczywiście oni również są kryształowi, bo przecież wcale a wcale nie zatrudniali pracowników na zlecenie, co jest wykroczeniem, a w naszym przypadku hurtowym. Przecież wiadomo, że sędziowie za wykroczenia odpowiadają dyscyplinarnie, więc widocznie nasi prezesi nie są winni ani tego, że zatrudniali ludzi zmuszając ich do licytowania się „kto da mniej”, ani tego, że zwolnili ich nie zważając na przepisy.

Postępowaniem, które narusza zaufanie do urzędu sędziego nie było też pewnie uczestniczenie w głosowaniu dotyczącym żony (sędzia Obłoza) czy córki (sędzia Samulak, kiedy normą jest wyłączanie się. Wspomniany sędzia Obłoza został zresztą wiceprezesem po tym, jak stał się sławny dzięki bratu, który we wspomnianym wyżej konkursie dostał się do sądu. Wtedy to sędzia opowiadał gazecie, że on przecież nie miał pojęcia, że brat wpadł na pomysł zatrudnienia się w konkursie i on pierwsze słyszy właśnie w tej chwili, ale jaka to miła niespodzianka.

Panie Rzeczniku Dyscyplinarny, proszę udowodnić nam wszystkim, że heca z sędzią Z. nie jest tylko pokazówką. Proszę pokazać, że taką samą surowością potrafi się Pan wykazać nie tylko wobec osoby, która dopiero co dostała łańcuch, ale także wobec ludzi, którzy są Pana bliskimi kolegami. Fajnie byłoby wiedzieć, że sprawiedliwość działa wobec wszystkich, a nie tylko tych na początku drogi i bez znajomości.

Wszystkie fakty są łatwe do sprawdzenia, wystarczy spojrzeć pod podawane przez nas linki. Słowo dajemy, że jeżeli nie potwierdzą się nasze zarzuty, zamkniemy ten blog i skasujemy całą zawartość.

Umowa stoi?

Aktualizacja: najmocniej przepraszamy jak najbardziej niewinnego w tej sytuacji rzecznika  SA – czyli wspomnianego sędziego Wójcika, który omyłkowo i z przyzwyczajenia został przez nas pomówiony o bycie rzecznikiem dyscyplinarnym. Errare humanum est, ale jak się popełni taki błąd, nie wypada nic innego, jak przeprosić, co niniejszym czynimy.

Written by myrialejean

2012/05/22 at 9:55 am

Napisane w Uncategorized

Okolicznościowo i nie na temat

6 Komentarzy

Wyjątkowo nie będziemy pisali o sądzie, a o blogu.

Chcielibyśmy podziękować wszystkim naszym czytelnikom, w tym również tym goszczącym na naszych łamach 😉 Jak bowiem wskazują statystyki, a statystyki to rzecz święta w naszej branży, blog właśnie przekroczył (i to już o kilka tysięcy zresztą) 150 000 odsłon.

Owe 150 tysięcy jest właściwie jedyną rzeczą, która nas zaskoczyła. Nigdy nie spodziewaliśmy się, że blog o naszym lokalnym grajdołku, będzie czytany przez tak wielką rzeszę ludzi. Dość powiedzieć, że jednego tylko dnia blog zaliczył dokładnie 3 149 unikalnych odsłon. A więc jakieś 5-6 razy tyle, ilu pracowników miał Sąd Rejonowy w Lublinie przed wdrożeniem koncepcji, że duże sądy są tańsze i należy je łączyć (w wypadku Lublina – przez podział).

Ciekawe wnioski można też wyciągnąć, jeżeli spojrzy się na miejsce, z którego przychodzą nasi czytelnicy. Duża ich ilość to czytelnicy popularnego forum dla sędziów, na ktorym regularnie linkowane są kolejne wpisy. Już to samo w sobie winno zachęcić firmę Lexus do wykupienia u nas boksów reklamowych 😉 Poczesne miejsce zajmują IP które, jeżeli wierzyć wyszukiwarkom, zarezerwowane są dla pewnego ministerstwa w Warszawie. Pojawiamy się także na forum partii rządzącej.

Dlatego jeszcze raz dziękujemy naszym czytelnikom za to, że poświęcali własny, prywatny czas na czytanie naszego produktu.

Dziękujemy dziennikarzom opiniotwórczych mediów: Gazety Prawnej, Gazety Wyborczej i Radia TOK FM oraz Rzeczpospolitej, za podjęcie tematów, o których tutaj pisaliśmy. Mamy nadzieję, że znajdziecie trochę czasu na zadzwonienie raz na jakiś czas do któregoś z sądów czy MS z pytaniem: i jak się skończyła ta sprawa? Czy osoba za nią odpowiedzialna nadal podejmuje decyzje, czy może została zastąpiona kimś kompetentnym? Bez wątpienia, ludzi mądrych i z dobrymi pomysłami jest w wymiarze sprawiedliwości dużo. Kolejnym dziełem ministerstwa jest jednak uzyskanie ich deficytu na stanowiskach kierowniczych, przy jednoczesnym bronieniu do upadłego osób skompromitowanych i (nazwijmy to dyplomatycznie) intelektualnie nieobdarzonych.

Dziękujemy twórcom oprogramowania TOR 🙂 , a także licznym właścicielom kawiarenek 🙂 udostępniających WiFi (za cenę kawy), z których korzystamy przy zamieszczaniu kolejnych wpisów. Co oczywiste, nikt nie robi tego z własnego domu, gdzie łącze internetowe zarejestrowane jest na jego imię i nazwisko. Stąd też wszelkie rewelacje, zazwyczaj pochodzące z kręgów osób opisanych, iż prezes wie (ale nie powie) od tajnych służb specjalnych 😉 kto należy do spisku, nie są do końca oparte na prawdzie 😉 No, chyba że słyszeliście o masowych aresztowaniach wśród lubelskich właścicieli kawiarni oraz ich personelu 😉

Dziękujemy także wszystkim, którzy zgłosili się do nas z darmowymi radami odnośnie anonimowości w sieci. Dzięki Wam, jesteśmy dużo mądrzejsi i (zapewne) dużo bezpieczniejsi. Naprawdę wzruszające jest, jak dużo ludzi zareagowało pozytywnie na nasze ociekające jadem dzieło 😉 Na koniec: zachęcamy wszystkich, którzy pisali do nas „o naszym sądzie też by się taki blog przydał!” do działania. Jedyne, czego trzeba, to laptop i kawiarnia (choć może nie zawsze ta sama). Z chęcią poinformujemy o powstaniu Waszych blogów na naszych łamach.

Do zobaczenia przy następnym wpisie 🙂

Written by myrialejean

2012/05/07 at 10:48 am

Napisane w Uncategorized

Mleko się rozlało

2 Komentarze

W swoisty, właściwy dla naszego chlebodawcy, sposób rozwiązano problem łamania przez nasz sąd praw pracowniczych.

Okazało się, że winę za sytuację ponoszą pracownicy. Aby sprawę załatwić, pracowników zwolniono. Oczywiście – w trybie właściwym zawartej umowy zlecenia, bo gdzież by komuś przyszło do głowy aby zastosować rozwiązanie zgodne z prawem. Przecież to jest sąd, a pozywanie sądu to (cytat za dzisiejszą Gazetą Wyborczą) kuriozum.

Kłopot w tym, że tak się nie da. Każdy, kto kiedykolwiek miał szansę być na aplikacji wie, że zatrudnienie w warunkach określonych przez kodeks pracy jest zatrudnieniem na podstawie stosunku pracy, bez względu na nazwę zawartej umowy. Nie jest też dopuszczalne zastępowanie umowy o pracę umową cywilnoprawną. Zainteresowanych tematem odsyłamy zresztą do treści art. 22 kodeksu pracy, który dość stanowczo te zagadnienia reguluje.

Cała ta sprawa to straszny obciach i żenada. Sąd, który nie przestrzega prawa pracy, to wstyd na cały kraj. Co gorsza, sąd tłumaczy się, że prawo musiał łamać, bo nie było pieniędzy. Ciekawe, czy gdyby sąd był panem Gienkiem, właścicielem firmy budowlanej, to czy takie tłumaczenie by mu przeszło?

Pozostaje mieć cichą nadzieję, że owe zwolnione 50 osób pójdzie do sądu, domagając się stwierdzenia, że są pracownikami a nie zleceniobiorcami. Skutki tego mogłyby być ciekawe, bo przecież pracownika sądu nie można zwolnić w ciągu 7 dni, nie można go też zatrudnić na umowę na czas określony (poza stażem). W konsekwencji owa pechowa pięćdziesiątka, jeżeli dobrze spojrzeć w przepisy, mogłaby wywalczyć nie tylko pieniądze za urlopy, które powinni mieć, ale także etaty sekretarzy sądowych – bo przecież w takich charakterze de facto pracowała.

Chcielibyśmy po raz kolejny zauważyć, że o sprawie pisaliśmy tutaj wielokrotnie i aż do znudzenia. Problem był znany, choć nikt tego jako problemu przecież nie postrzegał. Teraz niezmiernie interesującym aspektem jest odpowiedzialność (prorokujemy: brak odpowiedzialności) osób, które wbrew prawu zdecydowały o takiej właśnie formie zatrudnienia. Jak zauważono na pewnym forum, komentując poprzedni artykuł, jest przecież art. 281 kodeksu pracy, który przewiduje grzywnę do 30 000 zł za zastępowanie umowy o pracę inną umową cywilną, traktując ją jako wykroczenie.

No a czy przypadkiem sędzia, który popełnia wykroczenie, nie podlega odpowiedzialności dyscyplinarnej? No ale czy ktoś wierzy, że rzecznik dyscyplinarny weźmie się za prezesa? Przecież to by dopiero był wstyd…

Written by myrialejean

2012/04/24 at 9:04 am

Napisane w Uncategorized